Hospicjum Zaolzie

Książnica Cieszyńska i wędryńskie Wydawnictwo Beskidy zapraszają na promocję zbioru reportaży Jarosława jot-Drużyckiego pt. „Hospicjum Zaolzie”, która odbędzie się w piątek 5 grudnia 2014 r., o godz. 17:00 w sali konferencyjnej Książnicy Cieszyńskiej. Spotkanie poprowadzi Michael Morys-Twarowski, fragmenty książki przeczyta aktor Karol Suszka, dyrektor Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie.

 

 

Jarosław jot-Drużycki: Hospocjum Zaolzie, Wędrynia 2014 fragment rozdziału Niejednoznaczni

 


 

—    Jestem Polakiem, uczestniczę w naszych spotkaniach i kocham to nasze Zaolzie, ale do Polski nie chodzę. Nie rozumiem też czymu w naszym „Głosie Ludu” tyle się pisze o Polsce, a przecież u nas tyle się dzieje — zrzędzi Emeryt, który tak Bogiem a prawdą niczym się nie różni od swych sąsiadów zza Olzy. Taka sama gwa­ra – tu może bardziej zbohemizowana, tam z większą domieszką literackiej bądź kolokwialnej polszczyzny, taka sama mentalność i identyczne podejście do świata w jego widzialnych i niewidzialnych aspektach. A jed­nak Emeryt uważa się za kogoś zupełnie, ale to zupełnie innego i postawa, którą przyjmuje określana jest dość lekceważącym terminem „nasizm” albo mniej pejoratywnym „tustelanizm” od słowa tu stela, czyli stąd. Tustelanin gloryfikuje wszystko co „nasze”, zaolziańskie, a jednocześnie nie identyfikuje się specjalnie ani z narodem polskim, ani tym bardziej z narodem czeskim i chętnie zamyka się w tym swoim małym i bezpiecznym zaolziańskim światku.

Za rozwój i krzepnięcie takiej postawy Strażak wini działaczy, szczególnie z Goraliji, którzy jego zdaniem pod pretekstem krzewienia kultury polskiej w rzeczy­wistości promują regionalizm.

—    To kult zasranej owcy, tak to nazywam. Co roku od­bywają się te wszystkie zabijaczki, dożynki, „miyszania łowiec”. Ale co to ma wspólnego z polskością? Tam nikt zdania po polsku nie potrafi sklecić, a przecież pienią­dze na tę działalność idą też i z Warszawy.

Ale ten brak samookreślenia jest typowy dla pograni­cza. Magiczne słowo „tutejszy” ma sprawić, by wszyscy piewcy idei narodowej zostawili autochtona w spokoju.

I ci „niejednoznaczni” stanowią bodaj czy nie naj­ciekawszą grupę z jaką można się spotkać na Zaolziu, a niekiedy mam wrażenie, że to oni dominują w tym krajobrazie. Ale osoby mające problemy z narodową identyfikacją to nie tylko tustelanie. Taki Kapral cho­ciażby w spisach powszechnych deklaruje się co prawda jako Polak, przez pamięć swojej zmarłej matki lecz już w Czechach przedstawia się jako Czech, a ze swoimi dziećmi nie mówi inaczej jak po czesku. I choć od gra­nicy dzieli go zaledwie kilkaset metrów, to w „polskim” Cieszynie czuje się nieswojo, jest zagubiony. — Kiedy trzeba mówię, że jestem Czechem, kiedy in­dziej, że Polakiem — twierdzi bez żenady i nie ukrywa, że swoją polskość podkreśla w momencie, kiedy stara się z Kongresu Polaków o pieniądze na działalność kie­rowanego przez siebie stowarzyszenia. Ale Kapral nie jest jakimś zaolziańskim wyjątkiem i posądzanie go o konformizm byłoby lekką przesadą.

Takich wypowiedzi można usłyszeć więcej i to od osób, które nie dość, że mają polskich antenatów, że same kończyły polskie szkoły podstawowe, ale nawet zda­wały maturę w polskim gimnazjum. Jednak w pewnym momencie ni stąd ni zowąd dochodziły do wniosku, że są Czechami. O takich pogardliwie mówi się szkopyrtocy, bo się szkopyrtnęli, czyli wywrócili, a tym samym odżegnali od własnych korzeni. Szkopyrtok jest neofitą, walczy ze wszystkim co polskie; to on, a nie „czescy na­cjonaliści” bierze puszkę z farbą i zamalowuje polskie napisy, bo na każdym kroku chce udowodnić, że jest pravým Čechem (“prawdziwym Czechem”), takim samym a może i bardziej cze­skim niż mieszkaniec Pragi, Hradca, Pilzna czy Budziejowic. Tymczasem na samym Zaolziu jest wyśmiewany przez Polaków, gardzi się nim powszechnie i osądza od czci i wiary. I biedak wciąż spotyka się z zarzutami o ko­niunkturalizm, gdyż on, niczym ta trzcina najbardziej jest podatny na najlżejsze powiewy wiatrów historii.

Byłem kiedyś na meczu hokejowym w Pradze. Trzy­niec grał akurat ze stołeczną Slavią. Co i raz ze strony slavistów słychać było gwizdy i okrzyki skierowane pod adresem trzynieckich kibiców i graczy.

—    Skurvení Poláci!!! Skurvení Poláci!!!

Ale wśród graczy hutniczego klubu nie było ani jednego Polaka, wśród kilkunastotysięcznej widowni może paru. Jednak region ostrawski i Karwina, i Hawierzów, i Trzyniec kojarzy się Czechom z Czech Środ­kowych z Polską.

Kto chciałby znaleźć się wtedy w skórze szkopyrtoka, który nagle dowiaduje się, że dla tego tłumu praskich kibiców jest li tylko „Polákem”? A jeszcze w czeskiej gazecie przeczyta cierpką życzeniową uwagę jednego z zawodników Slavii adresowaną do jego ukochanego klubu: Ať si táhnou hrát někde do Polska, ubožáci („A niech sobie idą grać gdzieś do Polski, łotry”). Szkopyrtok dostaje cięgi z obu stron, tu zdrajca — Już-Nie-Polak (na swoje życzenie), a tam przybłęda — Jeszcze-Nie-Czech (wbrew swym pragnieniom).

Gdzie leży klucz do zrozumienia tych dwóch stano­wisk, tustelańskiego i szkopyrtockiego, że tak ujmę, które łączy faktyczna rezygnacja z potrzeby utożsa­mienia się i uznania za swoją narodowości przodków? Właściciel górskiego schroniska nad Jabłonkowem przyznaje, że jego babcia była Polką.

—    I właściwie to ja też jestem Polakiem, po polsku ro­zumiem, ale nie mówię. Po kolejnych zmianach granic babcia stwierdziła, że ma już tego dosyć, że przyłączy się do narodu, który w danym państwie będzie domi­nujący, więc zostałem Czechem.

 

 

Jarosław jot-Drużycki: Hospocjum Zaolzie, Wędrynia 2014 fragmenty wbranych recenzji

 

Warszawski etnograf i smakosz pogranicza Jarosław jot-Drużycki opisał swoje niespieszne wędrówki tą krainą w niewielkim tomie, w którym łączy kompetencje znającego historię analityka z talentem do wychwytywania lokalnych smaków, klimatów, zaskakujących fraz
Małgorzata Urbańska, Rzeczpospolita

Jarosław jot-Drużycki zebrał swoje reportaże z Zaolzia w tomik pod tytułem „Hospicjum Zaolzie”. Pokazuje w nich współczesność krainy, o której Polska zapomniała i na której polskość umiera.
Robert Tekieli, Gazeta Polska Codziennie

(…) miejscowy Czech, ten spod znaku nieżyczliwego nam patrioty–nacjonalisty, książki tej nie będzie czytał, chociaż, być może, pewne konkluzje sprawiłyby mu przyjemność.
Kazimierz Jaworski, Głos Ludu

Drużycki kreśli obraz polskości w Czechach, który jak ulał pasuje do obrazu polskości na Wileńszczyźnie: to samo gadanie przy kuflu piwa o tym, że nie ma na kogo głosować, bo wszyscy kradną, to samo narzekanie na trwonienie pieniędzy z Warszawy przez lokalnych działaczy.
Aleksander Radczenko, rojsty.blox.pl

A co z tym Hospicjum? Hospicjum Zaolzie? Choć od początku autor budował atmosferę schyłku i właściwie wiadomo było, że na końcu dojdziemy do smutnego wniosku, to jednak wydrukowane czarno na białym dość szokuje. „Przyglądam się, jak umieracie” — mówi Drużycki Zaolziakowi „Fotografowi”. I taki koniec może być wstępem do wielkiej debaty na Zaolziu. Tym zdaniem Drużycki — warszawiak, etnograf, podróżnik — zapewne na nowo pobudzi „tutejszych”.
Marek Twaróg, Dziennik Zachodni

Jarosław jot-Drużycki – (* 1971) warszawiak, z wykształcenia etnograf, z zamiłbwania wagabunda. Od kilku lat zajmuje się problematyką Zaolzia, jego teksty na ten temat ukazywały się m.in. na łamach Tygodnika Powszechnego, Gazety Polskiej Codziennie, Rzeczpospolitej, zaolziańskiego Głosu LuduZwrotu oraz na blogu kurjer.salon24.pl. autor wystawy czasowej w Książnicy Cieszyńskiej Śladem Czarnej Julki. Karwina z czasów dzieciństwa Gustawa Morcinka (2011). Zawsze w drodze między Mazowszem a Śląskiem Cieszyńskim.